Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

roko, odbiegał od przedmiotu. Trzeba mu się było dać wygadać. Ale coś — nie było w tem sensu.
— Czy ja tak zmądrzałem, czy on zgłupiał? — myślał Zaucha.
Coś go zaczęło denerwować.
W pewnej chwili zauważył, że Piotrowski tak się zapatrzył w okno, że prawie nie wiedział, co mówi. Po jakimś czasie Zaucha złapał znów pytające, prawie trwożne spojrzenie, jakie towarzysz jego rzucił na swą żonę. Czy pani Luta pochwyciła je? Rozmawiała w dalszym ciągu z Agnes. W czasie tej rozmowy, przypadkiem niby — dlaczego „niby?“ — spojrzawszy na męża, skinęła głową, jakby chciała powiedzieć „tak“. Mogło się to jednakże stosować do Agnes. Dziwnym zbiegiem okoliczności mąż jej poczerwieniał w tej chwili, a potem wyjął z kieszonki jedwabną chusteczkę i wytarł czoło, okryte obfitym potem. Lecz — w sali było duszno, zaś ludzie, nałogowo narkotyzujący się i mający skutkiem tego osłabione serce, często się pocą.
Mimo to Zaucha miał wrażenie, jak gdyby odwrócony plecami do sali Piotrowski przypuszczał że tam za nim coś się dzieje, i że go to niepokoiło.
On sam uczuł naraz czyjś wzrok na sobie.
Odwrócił się.
Z tłumu wychodzących i wchodzących na salę gości, poszukujących wolnych miejsc, patrzyła w stronę okna, pod którem siedzieli, twarz duża, ogolona, obrzękła, obwisła, z małemi, rybiemi oczami i najeżona szczotką krótko ostrzyżonych, siwawych włosów. Po stężałej masce pełzało coś w rodzaju bladego, głupkowatego czy błazeńskiego uśmiechu, zaś kiedy wąskie, zaciśnięte usta rozwarły się, aby