Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

mawiając z Agnes. Jej miła, cudna twarz miała wyraz niczem niezmąconego spokoju, a z koralowych jej warg lekko i płynnie spadały śpiewnie szemrzące słowa rosyjskie.
— Ależ pani wybornie mówi po rosyjsku — rzekł po chwili Zaucha.
— Cóż on? Bo mówił pan o jakimś urzędniku w Kijowie, moim znajomym — pytał dalej pan Piotrowski.
— Jakiś interes panu stręczył, kontakt przez Rumunję... z krajem, czy coś w tym rodzaju, już nie wiem... Pamiętam tylko, że pan odmówił...
— Dużo znałem urzędników, dużo miewałem propozycyj i często odmawiałem — wykręcił się pan Piotrowski. Potem jednak jakby zdecydowawszy się, po krótkim namyśle dodał: — Ale pan ma na myśli prawdopodobnie Szymkiewicza, urzędnika konsulatu amerykańskiego. Był to dość dziwny, niepojęty człowiek. Z Kijowa wyjechał do Turkiestanu, w szesnastym roku chciał się przekraść do Persji, ale go złapano, oskarżono o szpiegostwo i skazano na pięć lat twierdzy.
— Co pan mówi?
— Tak mi opowiadano w Taszkiencie.
— To pan był w Turkiestanie? — zdziwił się Zaucha.
— Tak. Miałem tam pewien interes... bawełniany...
— Co za energja, co za przedsiębiorczość! Oddalenia dla pana nie istnieją! Więc Szymkiewicza skazano na pięć lat katorgi? Biedny człowiek! Może go teraz wypuszczą...