Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

— Możliwe. Ja osobiście nie mam wrażenia, aby Szymkiewicz trudnił się szpiegostwem. Przekradał się do Persji, bo chciał wrócić do domu...
— Czyżby to istotnie był on? Zaucha rozglądnął się po sali, ale dziwna twarz już zniknęła.
— Niema go już. Mógł być ktoś podobny do niego. Przytem ja mam pamięć „twarzową“, ale mylę się bardzo często co do okoliczności, w jakich danego człowieka poznałem. W gruncie rzeczy ogoleni ludzie dzielą się na kilka typów, w których wszyscy się mieszczą... A długo pan był w Turkiestanie?
— Jakiś czas — odpowiedział wymijająco pan Piotrowski. — Po śmierci wspólnika opuściliśmy Taszkient... Nie było tam już co robić. Tak, podróże to miła rzecz, można się w nich napatrzyć rozmaitym ludziom, ale też i ocierać się trzeba czasem o Bóg wie kogo... Taki naprzykład Popiołka! Zna go pan zapewne, bo to pan lubi się w tym świecie kręcić... Prawda, wspominał mi nawet o panu, pytał o pana... Pan Popiołka!
— Naturalnie, że go znam! Gdzież go pan spotkał?
— Także w Taszkiencie. Był tam jako jeniec wojenny, przyjmowano go w niektórych domach.Przystojny, mówiono — genjalny rzeźbiarz! — Mógł żyć, ludzie chętnie pomagają. Ale to dzikus, a wygaduje niemożliwe historje, majaczy, bredzi, cały świat chciałby wymordować.
— Iii, on tak tylko gada. Mało tego, kiedy jeszcze był w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie, zawsze chodził z dwoma rewolwerami, ciupagą i bok-