Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pani to do mnie mówi? — uśmiechnął się Piotrowski.
— Do was też, pan Piotrowski — odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy. — Wam, nieżnym panom, Polakom, szczególnieby się to przydało.
— Cóż znów za zamiłowanie w dręczeniu drugich! — rzekła zcicha, zapatrzona przed siebie pani Luta. — Nie pojmuję.
Aktorka roześmiała się prawie pogardliwie.
— Pani nie wie, jak pięknie dusza śpiewa! I pani nie wie, że to właśnie jest ów łabędź, który śpiewa tylko, gdy kona.
— A pani skąd to wie? — rzucił Zaucha.
— Jestem artystką — więc wiem. — Nam, artystom, odkryte są pewne tajemnice, do których drudzy dostępu nie mają. Mamy ostrzejsze od drugich oczy, słuch wewnętrzny, a wzrok czasem podwójny.
— Zaś najczęściej podwójny język, którym sami siebie oczerniacie, jak tego biednego Popiołkę.
Piotrowski zaśmiał się nerwowo.
— Co za czasy! Patrz pan, kobiety bronią bandytów!
— Lubię śmiałych ludzi! — tłumaczyła się Agnes.
— Ja zaś wogóle kocham ludzi! — dodała pani Luta.
— Pozwólcie, państwo! — przerwał Zaucha. — Nie może być, aby Popiołka był bandytą.
— Pan mi nie wierzy? — zwrócił się do niego Piotrowski.
— Mój panie! Pan może mieć słuszność ze swego stanowiska...
— Takie rzeczy nie są względne!
— Daruje pan! Są!