Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiedziałem.
— Niechże pan pozwoli. Dla pana, dla mnie, może one względnemi nie są, dla innych jednak... Trzeba pamiętać, że stoimy na gruncie rewolucyjnym, że dzieją się tu rzeczy nieprawdopodobne, niewiarygodne, a przecież dzieją się. To, z czegoby się gdzieindziej może zaśmiewano, traktowane tu jest poważnie... Trzeba rozumieć, wyjaśniać, tłumaczyć, a nie potępiać ludzi!
— Zupełnie się zgadzam z panem Zauchą! — oświadczyła pani Luta.
— Proszę pana, ludzkość jest stara i nie zaczyna się od rewolucji rosyjskiej! — uśmiechnął się Piotrowski. — Taki objaw, jak bandytyzm, występujący stale w czasie rozluźnienia organizacji państwowej, jest znany we wszystkich swych odmianach.
— Niechże pan zrozumie — przerwał mu Zaucha — że Popiołka nie może być bandytą. Powtarzam panu, że ja go bardzo dobrze znam od lat i żyłem z nim w przyjaźni, bardzo blisko. Był zawsze zdolny do zrobienia głupstwa, ekstrawagancji, ale nie do łajdactwa...
— Może on sobie sprawy nie zdaje z tego, co robi?
— Czy państwo mówiliście tu z nim?
— Wyznaję — unikałem spotkania! — przyznał się Piotrowski.
— Otóż to! Nie spytają człowieka, co się z nim dzieje, czego chce, nie spróbują go nawrócić, uratować, ale — potępiają. I to się nazywa chrześcijańska miłość bliźniego.
— Pan jest wierzącym chrześcijaninem? — spytała nie bez ironji w głosie Agnes.