dnak Piotrowski dotarł do owego dostojnika i na czem interes polegał, nigdy się nie mógł dowiedzieć. Piotrowski opowiadał coś o romantycznej przygodzie w Monte Carlo, gdzie podobno, wygrawszy trochę, pomógł w kłopotliwej sytuacji jakiemuś oficerowi rosyjskiemu i ten się potem odwdzięczył. Wszystko to mogło być Zausze obojętne, dopóki na tem nic nie zależało, lecz teraz, w tym stanie zdenerwowania, w jakim się znajdował, postać pięknego pana zaczynała mu się nieprzyjemnie mącić, stawała się niejasną, a jego pogodna i uśmiechnięta twarz zarysowała się naraz, jak sztuczna, zimna maska gracza, siłą woli pokrywającego zewnętrzną harmonją rysów chciwość, strach, niepokój, zazdrość i gniew.
A potem — co oni wszyscy mieli wspólnego z Popiołką i co mogli mieć przeciw niemu?
Czyżby istotnie ten rzeźbiarz, artysta, tak poważnie pojmujący swój zawód, został aktywnym anarchistą?
Zaucha pamiętał go, jak o chłodzie i głodzie szamotał się w swej zimnej, wilgotnej pracowni z życiem, ze swemi koncepcjami, z sobą. Niesłychanie podejrzliwy wobec samego siebie, wciąż bezlitośnie analizujący swe myśli i pomysły, rozbijający je niemiłosiernie samokrytycyzmem, bez żadnego miłosierdzia dla cienia słabości, Popiołka w męce rozdwojenia duchowego stawał się surowy i prawdomówny jak Kato, a nieufny i cierpiący na manję prześladowczą, jak Tyberjusz. Wciąż spalający się w nisz-