Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

knotów pornograficznych, odlejcie w gipsie i będziecie mieli w mig parę tysięcy. Nie gadajcie, że nie potraficie! Cobyście mieli nie potrafić! A co się tyczy upokorzenia, to pożyczać od drugich, prosić się, żebrać — to może nie jest upokorzenie?
— Zupełnie inna historja. Tobym już wolał bandytą zostać i rozbijać, dopókiby mnie nie powieszono. Człowiek musi mieć coś czystego. Tobym już potem swoim „kiczom“ w oczy popatrzeć nie mógł.
Paląc papierosa, krążył koło skazanej na śmierć grupy, krwawej w świetle węgli, płonących w piecu.
— Ta głupia noga! Po cholerę on tę nogę tak wyciąga! To ma być Prometeusz — a leży jak baletnik! To jest, wiecie, to można zwarjować! Znam Rzym i rzeźbę grecką świetnie, byłem w Paryżu, znam Rodin’a; ma genjalne rzeczy, ale i „kiczów“ ma dużo... Chodziłem po British-Muzeum, szukałem w rzeźbie asyryjskiej... Muszę sobie znaleźć nowy język, nową formę, swoją... Wszystko już było! Nożem zeskrobałbym to stare ze siebie jak glinę! Ja w sobie ten nowy język czuję, ale wciąż tylko bełkocę i bełkocę, słowa wymówić nie mogę! Słuchajcie, Zaucha, chrześcijaństwo zabiło w nas duszę, zasłoniło przed nami naszych starych bogów, nasz świat...
— Och, starzy bogowie dawno już umarli! — śmiał się Zaucha.
— Jesteście filister, kretyn, idjota i nie rozumiecie, co mówicie! — krzyczał Popiołka. — Bogowie są nieśmiertelni i nie umierają nigdy! Zato — mszczą się! Dotknęli nas swym palcem karzącym i oto z tego tak wrażliwego na sztukę i poezję narodu ani jeden wielki poeta ani artysta nie wyszedł od czasów