Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

laensa, podziwiał energję i żywotność starych, siwych już żołnierzy barykad, roztkliwiał się nad Blanqui‘m, ale kiedy wrócił do kraju, z braku odpowiedniej atmosfery i nie widząc celu tego wszystkiego, przestał się anarchistycznemi teorjami zajmować.
Miał jednak zawsze łatwo zrozumiałą słabość do tych rzeczy i anarchistów nie potępiał.
I teraz, idąc do „Domu Anarchji”, uśmiechał się prawie do wspomnień młodości. Dożył rzeczy pięknych, ciekawych. Oto przecież gdzieś czarny sztandar anarchji może powiewać swobodnie i spokojnie, szanowany, nietykany przez nikogo, przeciwnie, strzeżony przez zbrojnych czcicieli. A nie jest to sztandar martwy. Wielu dzielnych ludzi uświęciło go swą krwią gorącą...
Tylko że tu, w Moskwie, przeważały typy semickie wśród anarchistów, spotykanych na ulicy — a w tych stronach właśnie, gdzie dawano jeść, spotykało się ich dużo. Zaucha, tłumiąc w sobie przesądną, rasową niechęć, uznawał, że niektóre typy były nawet piękne i na oko wyglądały pokaźnie, nie bardzo jednak dowierzał ruchowi, kierowanemu przez żywioły, słynne ze zdolności do robienia „plajty”.
Właśnie wyszedł był nowy numer „Anarchji”. Wierni hasłom propagandy anarchiści ustawili przed swą „norą” na ulicy parę stołów i zawaliwszy je gazetami, sprzedawali w najlepsze. Wyglądało to tak, jak gdyby czarny sztandar na gmachu, straż zbrojna przed nim i wielkie afisze na ścianach były tylko poto, aby ściągnąć do „budy” jak największą liczbę kupujących. Temu wrażeniu — codziennemu zresztą na terenie rewolucji, Zaucha obronić się nie