Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

w Polsce najmniej znanego, najbardziej zapchanego w kąt, mianowicie drobnego polskiego mieszczaństwa? Bliżej wsi i więcej zrosłe z ziemią, więc zdrowsze, niż po wielkich miastach, mieszczaństwo to przetrwało pustkę, wywołaną zanikiem państwowego życia polskiego, i teraz wkracza w nowe życie ze staremi swemi hasłami, zatwardziałe w swej przeszłości, nią tylko żyjące, a przeto zaiste widmowe. W takim razie jednak nie byliby to żadni dziwacy, lecz poprostu Stara Nieśmiertelna Polska, zgłaszająca się o prawa do nowego życia, a niezrozumiana i wyśmiewana... Przez kogo?
Nie potrzebował się oglądać, aby sobie przedstawić idące za trumną towarzystwo. Bezduszność kosmopolitycznych ubrań, pióra i fidrygałki na kapeluszach, panie, potykające się i grzęznące wysokiemi korkami w styczniowej grudzie, panowie poprawni, banalni, szablonowi, egoizm, nieszczera konwencjonalność, nieudolność życiowa, brak samodzielności i słabość, słabość... Jeden okrzyk, a ta cała, zawarta w szpalerze gulonów mięka masa rozbryznęłaby się, jak kupa błota, rozsypałaby się w nic!
— Czy to może jest nowa Polska?
Nie, to nie nowa Polska, to stare austrjackie śmieci, nie inteligencja narodowa, ale tak zwane „sfery wykształcone“, nie czujące, ani nie myślące narodowo, zwyrodniałe, samolubne, nie mające już gruntu pod nogami. Oczywiście, z tymi ludźmi guloni porozumieć się nie mogą, nie mogą ich poważnie traktować, nie mogą z nimi pracować. I kto tu lepszy?
— Czyżby doktór miał słuszność?! — zapytał w duchu Zagórski.