Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

z odległych nieraz stron, z żonami i dziećmi, ten wynajętemi końmi, a niejeden własnym wózeczkiem i własnym, dobrze utrzymanym konikiem, jako że wielu dziesiątki lat już siedziało na wsi i gospodarstwem zajmowało się z niemniejszą gorliwością, jak szkołą. Zjazdy te bywały huczne i liczne, panie były w najmodniejszych toaletach, wódki, jabłecznik i różne wina owocowe lały się strumieniem, tańce trwały do rana.
Pewnego dnia zjawili się u Zagórskich Pudłowicze z zaproszeniem na bal inteligencji. W pierwszej chwili Zagórski odmówił stanowczo. Jakoś, mimo że w kraju było niby wszystko dobrze, zdawało mu się, że na bale jeszcze nie pora. Ten pogląd bardzo łatwo wybito mu z głowy. Cóż znów za straszny bal! Ot, zwykły wieczorek, aby się trochę rozerwać i zapomnieć o szarzyźnie życia prowincjonalnego. Zagórski zawahał się, przypomniawszy sobie jednak, że marka znów spadła, ceny podskoczyły, zaś jemu honorarjum nie podniesiono i nie wiadomo, jak do końca miesiąca dociągnie, odmówił poraz wtóry. Tu jednak zabrała głos pani Zagórska i to tak stanowczo i gorąco zarazem, że Zagórski nie chcąc przy gościach dopuścić do wybuchu, musiał na razie ustąpić.
W kilka dni później odbył się bal, urządzony przez miejscowe kółko akademickie, to znaczy kilku studentów uniwersyteckich, bawiących zwykle podczas ferji świątecznych w domu rodziców. Bal był w całem znaczeniu słowa bolem. Mianowicie studenci nie zaprosili na bal młodzieży miejscowej bez wyższego wykształcenia i odpowiedniej ogłady towarzyskiej, czem obrażeni ci młodzi ludzie, w większej