Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Pudłowiczowa była również zmieniona. Miła jej twarzyczka straciła histeryczny grymas, wypogodziła się, odmłodniała, stała się niemal dziewczęcą. W oczach było tyle radości, że stały się prawie bursztynowe. Uśmiech był szczery, radosny, wprost z duszy.
Pudłowicz napełnił porterem trzy szklaneczki.
— Pij-że, kocino! — zapraszał żonę.
Pani Pudłowiczowa wzięła z tacy jedną szklaneczkę.
— Mnie nie trzeba zapraszać, ja porter szalenie lubię! — rzekła.
— Ale dziś to już z czystem sumieniem możemy parę butelek wypić! — zaznaczył Pudłowicz. — Jest to przecie jeden z największych dni w naszem życiu!
— Cóż się stało? — wykrzyknął Zagórski.
— Proszę, niech pan pije! Niech pan pije za powodzenie naszego przedsięwzięcia! Niech pan pije — ja panu opowiem!
Zagórski wypił, Pudłowicz napełnił mu nową szklaneczkę, poczęstował go papierosem, a potem zaczął opowiadać; był tak wzruszony, że głos mu drżał.
— Widzi pan, ja tu jestem nauczycielem już trzydzieści lat.
Trzydzieści lat!
Zagórski myślał: W szesnastym roku życia wstąpił do seminarjum nauczycielskiego — cztery do pięciu lat nauki — potem coś tam na praktykę odpada — był też nauczycielem w Wesołowie — tu trzydzieści lat — to niby razem jakich pięćdziesiąt