— Dziękuję panu, jako tako! — odpowiedział dyrektor.
— Pani cieszy się niemi?
— No, jak zwykle, trochę kłopotu.
— Będziecie państwo mieli z tego ładny zysk.
— Co ta w dzisiejszych czasach ten pieniądz znaczy!
— Zawsze coś! Przyda się bodaj na klamki do drzwi w nowym domu.
— W nowym domu?
Pudłowicz uśmiechnął się gorzko.
— Nie wiem jeszcze, gdzie ten mój nowy dom będzie!
— Jakże? Przecie pan ma grunt?
— Ale? To pan nie wie? Jak się ludzie dowiedzieli, że mi ten kawałek gruntu przyznano, zaczęli wszyscy protestować. Z pastwiska im gmina półtorej morgi odbiera. To gminne! Sprzedać Pudłowiczowi, to znaczy, sprzedać każdemu. Protest, proszę pana, ktoś tam wysztyftował i wszyscy podpisali. Na drugim posiedzeniu gruntu mi odmówiono, poprzednią uchwałę skasowano. Nie idzie mi o to. Dom — domem, wybuduję go gdzieindziej, może w lepszych warunkach, bliżej kolei... Ale, widzi pan, trzydzieści lat tu pracowałem, pokochałem te strony, chciałem tu zostać — i kawałka gruntu odsprzedać mi nie chcą, ażebym sobie mógł na starość dom wybudować. To jest — wdzięczność tych ludzi!
— A na jakiej podstawie odwołali uchwałę? — spytał zdziwiony Zagórski.
— Ano — powiedzieli, że to gminne, to niby że wszyscy do tego gruntu mają prawo, i że gdyby
Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/259
Ta strona została uwierzytelniona.