były z daleka kupiec, mieszczanin z sąsiednich miasteczek, a wreszcie i tarnowski rzezimieszek, pilnie i z niemałem powodzeniem operujący kieszenie i dyndające z wytwornym wdziękiem a tak łatwe do otwarcia, eleganckie torebki prowincjonalnych strojniś.
Jarmark? Właściwie bitwa ekonomiczna między małem miasteczkiem a wsią. Wieśniaka chce obedrzeć mieszczanin, czyli gulon[1], uważający się za coś znacznie lepszego od chłopa i przezywający go chamem. Chłop wie o tem, ze swej strony gulona, półrolnika i półrzemieślnika, ma zupełnie za nic, wie też dobrze, że wszystko, co sprzedaje gulonowi, sprzedaje na spekulację, na wywóz do miast lub zagranicę, dlatego twardo trzyma się swej ceny, nie opuszcza nic i, choć na wszelki przypadek stawia ceny bardzo wysokie, jak tylko swą cenę uzyska, jest święcie przekonany, że go oszukano, okradziono i ograbiono. Wtedy, zwłaszcza gdy sobie dobrze popije, a jeszcze lepiej za to zapłaci, wybucha długo tajoną złością i pogardą dla gulona i albo, pijąc dalej, pyszni się w szynku i drwiąco woła: — Hej, gulony, potraficie tak żyć, jak my, chłopy? — albo, kreśląc niepewnemi nogami dziwne holendry po gościńcu, zaczepia i wymyśla wszystkim gulonom po drodze, prześmiewa ich, porywa się do bitki, a wreszcie, pomieszawszy ich sobie z Żydami, idzie do domu, wykrzykując głośno: — A, wy, złodzieje, to tak nas będziecie obdziroć? Cekoj-ciez! Cekoj-ciez! To sie wom nie uda! My som naród polski, ślachetny! Jo tu
- ↑ Gulon, nazwa mieszczan, pochodząca rzekomo od galonów, jakie mieszczanki nosiły na czepcach; nazwa ta używana jest tylko w niektórych okolicach Polski. U Karłowicza przezwisko nadane mieszczanom przez włościan, od gula — indyk.