Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie sprzedano, to każdy mógłby tyle dla siebie zażądać... I że nie mają gdzie gęsi paść... Tu gęsi — to świętość!

∗                         ∗

Józieczku, wiesz? Pani Czyżowa umarła.
Zagórski podniósł z nad biurka zmęczone oczy.
— Pani Czyżowa? Jaka pani Czyżowa? Nie znam.
— Jakto nie znasz? Matka tej starej, siwej panny Czyżówny... przyjaciółki pani Pudłowiczowej...
— Taka chuda, pokorna, zawsze czarno ubrana?
— To właśnie panna Jadzia Czyżówna... Biedactwo... Utrzymuje się z lekcji francuskiego i robótek, które sprzedaje w Warszawie... Bardzo pięknie haftuje, ma śliczne wzory, dała mi niektóre odrysować...
— Już dobrze, przypominam sobie! — przerwał trochę niecierpliwie Zagórski. — Więc jej matka umarła. Będzie jej teraz lżej. Musiała już być bardzo stara.
— Staruszeczka, prawie już nie wstawała. Jadzia była do niej nadzwyczaj przywiązana, nie chciała się z nią rozstać. Mieszkały u kościelnego, wiesz gdzie.
— Nie mam pojęcia.
— W ostatnim domu w ulicy Kościuszki po prawej ręce.
— W jakiej ulicy Kościuszki?
— Jak się do kościoła idzie.