Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

— Także mi — ulica! — i to jeszcze — Kościuszki!
— Tam, gdzie to w oknach takie śliczne kwiaty zwykle były. One cudownie umiały hodować kwiaty... Znały jakiś sekret... Bardzo tam u nich było miło... Miały stare, ładne mebelki...
Tu Zagórski przestał się już bronić... Małe miasteczko, dwa ciche, schludnie utrzymane pokoiki ze staremi mebelkami z dawnych, dobrych czasów, jakiś tam dywanik, parę pamiątek, piękne kwiaty i dwie ciche staruszki; na stole robótka...
— Więc cóż?
— One były z dobrej rodziny. Nieboszczyk Czyż miał tu jakiś mająteczek, czy też był gdzieś rządcą, a potem sobie mająteczek kupił... dobrze im się powodziło... Był burmistrzem w miasteczku, podobno bardzo dobrym, dwa razy go wybierali... Dzieci kształcił, synowie są na wyższych stanowiskach, córki dobrze zamąż powychodziły...
— A dlaczegóż ta panna Jadzia nie wyszła...
— Kochała się bardzo w jednym z tutejszych obywateli, który miał się z nią nawet ożenić, ale kiedy ojciec umarł i pokazało się, że nic nie zostawił, ożenił się z drugą, a Jadzia wówczas postanowiła wogóle zamąż nie wychodzić...
— Tak. Zupełnie w stylu. Więc jednak stary nic nie zostawił.
— Dzieci mieli dużo, żyli też dobrze, nie żałowali sobie. Matka panny Jadzi miała być kiedyś strasznie tłusta. Otóż jak ojciec umarł, a matka nie chciała z miasteczka wyjechać, panna Jadzia postanowiła pozostać przy niej... Coś tam grosza miały, córki i synowie też coś przysyłali, zresztą dużo