Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

to takim kobiecinom potrzeba? Wynajęły mieszkanie u kościelnego...
— To ten wysoki, tęgi drab z brodawkowatym nosem, brutal taki, ordynus?
— Skąd wiesz?
— Wystarczy na niego popatrzeć.
— Straszny człowiek. Ten kościelny zajmował drugie pół domu, także dwa pokoje z kuchnią. Ma dwie córki, jedną przy sobie, jeszcze pannę, drugą zamężną, wyszła za jakiegoś sierżanta w Zakopanem i tam z nim kilka lat mieszkała. W zimie tego roku przyjechała z kilkuletnią dziewczynką. Nawiozła cukru, mąki, konserw co niemiara — nie wiem, ci ludzie wszystko mają, tylko my nic — wielka dama, pani sierżantowa. W dwóch pokojach zaciasno jej się wydało. Zaczęła nastawać, żeby się Czyżowe wyprowadziły.
— Niby dokąd? Czy to mieszkania są?
— Są, ale matka panny Jadzi już była ciężko chora, rzadko kiedy wstawała, a tu ludzie zabobonni, każdy się bał, że mu staruszka w domu umrze, nikt nie chciał mieszkania wynająć. Kobieciny, chcąc uniknąć nieprzyjemności, odstąpiły pani sierżantowej jeden pokój, ale i tego było jeszcze zamało. Zaczęły się prześladowania.
— Jakie prześladowania?
— Więc naprzykład wiedziano, kiedy starowina po obiedzie śpi. Ledwo zasnęła, pani sierżantowa albo jej siostra waliła drągiem w drzwi tak, że staruszka zrywała się przestraszona. To samo robiły w nocy. Z początku dokuczały od czasu do czasu, potem już stale. Rozwydrzyły się. Zaczęły wykrzy-