Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

kiwać: Ty żebraczko stara, byłaś kiedyś tłusta, aleś na dziady zeszła i schudłaś. Wzięli ci djabli kałdun!
— Coś strasznego! — oburzył się Zagórski.
— Wiesz, one obie siwe! — mówiła pani Zagórska ze łzami w oczach. — Więc wołały na nie: Wstawać siwki, będziemy wami orać! Nawet tę małą dziewczynkę nauczyły, maleństwo podchodziło do drzwi i wołało: Chodź tu, ty siwa dziadówko, dam ci kromkę chleba.
— Skąd wiesz?
— Jadzia mi opowiadała. Jednego razu, jak staruszka przechodziła przez sień, gdzie jest kuchnia, jedna z córek kościelnego porwała polano, zamierzyła się na nią i zawołała: Jakbym cię huknęła, ty stare ścierwo! A druga na to: Bij, kto ci broni, bij, ile chcesz, czemu nie bijesz! Obrzucały je najordynarniejszemi wyzwiskami, jak otwarły okna, żeby świeżem powietrzem odetchnąć, wylewały nieczystości pod okna... Jadzia sama nieczystości zbierała, nic nie pomagało, wylewały znowu...
Zagórski, czerwony z oburzenia, huknął pięścią w biurko.
— Dlaczego nic księdzu nie powiedziały?!
— Owszem, Jadzia była u dziekana.
— A on co?
— Powiedział, że nie może mieszać się do prywatnego życia kościelnego... Wtedy ona mu powiedziała, że się swego kościelnego boi...
— Naturalnie, że się go boi! A wikary nie pomógł?
— Wikary powiedział, że to zwykła kłótnia między babami...
— Straszne! Straszne! A burmistrz?