Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

— Była Jadzia u burmistrza, ale gdzie! Kruk krukowi! Co jego obchodzi! Byle mu się nikt do interesów nie mieszał! Nawet w chwili śmierci nie miała starowina spokoju. Kościelny wykrzykiwał, że trupa w domu mieć nie chce, a potem siadł na progu i zaczął krakowiaki wyśpiewywać z radości, że stara umiera. Trzeba było iść do niego i prosić go, żeby przestał śpiewać i dał starej umrzeć spokojnie... Biedactwo było tak steroryzowane i zdenerwowane, że już się tylko o śmierć modliło... Umarła staruszka zupełnie przytomna, spokojna... Do ostatniej chwili wiedziała, co mówi...
— Wierząca.
— Tak. Bardzo była pobożna.
— Ci ludzie umieją umierać. Ale jabym przecie na miejscu Jadzi nie wytrzymał. Przecie to trwało dłuższy czas — mogła napisać do brata, byłby z pewnością zrobił z kościelnymi porządek...
— One się bały, bo ten brat, ogromny chłop, jest bardzo porywczy... Podobno był pułkownikiem czy czemś tam...
— Więc czego się bały?
— Bały się, że kościelnego poprostu zbije, a potem będzie jeszcze gorzej...
Zagórski sapnął pogardliwie.
— Ano, pewnie! Jeśli ktoś pozwoli sobie na głowę wleźć i jeszcze wtedy boi się dać w mordę, lepszego losu nie wart! — rzekł twardo.
— Cóż dwie biedne, słabe kobiety!
— Dwie biedne, słabe kobiety powinny były napisać do tego brata... A on byłby na osobności zbił niesłychanie pysk temu brutalowi i zapowiedziałby mu, że jeśli się dowie o najmniejszej złośliwości,