Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czekam.
— Na co?
— Aż się tu znajdzie uczciwy, dzielny, młody człowiek — niech to sobie będzie gulon czy chłop, wszystko mi jedno — który to potrafi zorganizować i poprowadzić! Oni muszą już sami robić!
— Myśli pan, że się taki młody człowiek znajdzie?
— Dlaczego nie? W Polsce codzień rodzą się ludzie.
— Ale dlaczego ty nie chcesz się tem zająć, Józieczku? — zapytała pani Zagórska.
— Bo nowe pokolenie nie ma już zaufania do tego, co my, starzy, robimy.
— Ty się uważasz za starego?
— Moja kochana! Jestem człowiekiem przedwojennym!
— A jednak — odezwał się dziekan — nie zdaje mi się, aby ta rezygnacja była uzasadniona. Być może, że pod niektóremi względami — my, ludzie przedwojenni, jesteśmy zacofani lub też w oczach ludzi nowych możemy za zacofanych uchodzić. Mamy znacznie więcej od nich skrupułów. Powiedzmy sobie: Nie rozumiemy ich dobrze, nie wiemy dokładnie, czego chcą, zatem — nie możemy organizować im życia. Co się jednak tyczy pracy, rutyny, kultury, ideowości — nie mogą się z nami porównać. Ci młodzi, to przeważnie zarozumiałe nieuki, ludzie w swojem wyobrażeniu nieomylni a płytcy i powierzchowni, nie tyle twardzi, ile brutalni, a wyrachowani, samolubni i interesowni. Tak, my im życia organizować nie możemy, ale co oni zorganizowali nam? Prawdę mówiąc, w tych warunkach nie tylko trudno