Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

chę rozmową z Zagórskim, skręcił za stodoły. Chciał wyjść w pole, pobyć chwilę sam na sam ze sobą, pomyśleć czy raczej uporządkować myśli, nieco wzburzone.
Minąwszy stodoły, skręcił ku cmentarzowi. Tu już droga zmieniała się w ścieżkę, wiodącą szeroką równią, otoczoną ze wszystkich stron górami. Od zielonych pól dmuchał miły chłodzący wietrzyk; czasem nisko nad ziemią zahuczał basem bąk lub chrząszcz majowy. Nad ciemno szafirowemi lub fioletowemi grzbietami gór rozpaliła się olbrzymia, złoto-czerwona zorza. Cały świat spłynął szkarłatem.
Ksiądz stanął.
Rozpoczął się zwykły koncert wieczorny.
Słychać było zanoszące się porykiwanie krów, tremolujące beczenie cieląt, łamiące się fistułowo krzyki gęsi, turkot wozów, hukanie woźniców, nawoływania pastuchów, głosy kobiet, dzieci, ujadanie psów. Wszystkie te głosy były stłumione, ale wyraźne. Człek mało świadom rzeczy mógłby powiedzieć, iż są to odgłosy zwykłe, ale ksiądz, który miał dobre ucho, orkiestrę swą dobrze znał i umiał się w nią wsłuchać, odrazu odgadywał tonację, a z poszczególnych dźwięków — nastrój miasteczka. Wiedział, że gdy miasteczko jest w złym humorze, zgryzione, strapione, złe, mężczyźni huczą jak bąki, parobcy z wściekłością pokrzykują na konie lub krowy, kobiety złemi, rozżartemi głosami wymyślają sobie nieraz przez długie kwadranse, dzieci, częściej ofuknięte i potrącane, płaczą i drą się całemi godzinami. Tak było swego czasu, kiedy żyta były liche, koni brakowało, a młodzi ludzie wojowali na dalekich kresach. Dziś muzyka wieczorna miasteczka brzmiała