Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

I dlaczego ty, nieszczęśniku, pijesz! Mam ci tłumaczyć, że robisz głupio, źle, że się rujnujesz materjalnie i fizycznie, że się osłabiasz?
Antoś, pół leżąc, pół siedząc, rozwalił się na kupie belek rozrzuconych w małem podwórku; w obu kieszeniach marynarki miał po flaszce wódki. Mgła przesłaniała mu oczy; od czasu do czasu opluwał się gęstą, białą śliną. Nad nim siedział na stołku Zagórski.
— Paskudny jesteś. Opluwasz się wstrętnie. I potrzeba ci to, aby aż żona po mnie przylatywała. Wogóle nie umiesz pić. Pijesz, jak bydlak, a potem wyrabiasz awantury, porywasz się do bicia, do noża — wyłazi z ciebie chamstwo.
Antoś zachmurzył się i odwrócił głowę od Zagórskiego.
— Chmurz się, chmurz! — mówił Zagórski. — Ja ci tu komplimentów mówić nie będę. Nie umiesz pić, jak człowiek. Owszem, rozumiem, można się czasem napić, ale pij na wesoło, abyś zapomniał o wszystkiem, co cię gnębi, abyś się choć po pijanemu poczuł człowiekiem. Upicie się powinno być do pewnego stopnia wyzwoleniem, a ty co z siebie wyzwalasz? Chama!
— To oni! Oni! — zawołał Antoś, wskazując drzwi do swego mieszkania. — To oni zatruwają mi tak wszystko! Ja tu wytrzymać nie mogę! Cały tydzień pracuje, a w niedziele chce się zabawić! Musze! Musze! Jezdem do tego przyzwyczajony. Potrzebuje, lubie się czasem napić, lubie sie wtedy zabawić...
— Co to za zabawa, jak ty na czczo, rano, wypijesz duszkiem ćwierć litra spirytusu!