Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.

pieczeń jakaś i piwo... Muzyka gra, wesoło, człowiek se piwo popija, zaczyna gadać z tymi, co przy stole siedzą — zabawa jest! Siódme piwo? Niechta! Choćby dziesiąte! Co to kosztowało? Kilka groszy! To jest moja zabawa. Inni może bawią sie lepiej, ale ja — robotnik jezdem — moja zabawa prosta: dobrze zjeść, napić sie, muzyki posłuchać, z ludźmi pogadać! Codzień tego ni mom.
Znowu napił się wódki i splunął.
— A co ja mam tu? — spytał, patrząc na Zagórskiego mętnemi oczyma. — Co ja tu mogę zrobić? Przyjdzie sobota, wieczór — moge ja co odłożyć, moge wiedzieć, jakie jutro bedą ceny? Już to jedno. No i gdzie pude? W domu bede pić? To mi żona wódkę zatruje — przydzie stara, zacznie dokuczać — dogadują, męczą, dręczą — ja cały tydzień z domu nie wychodzę — robić, to mi każą... ale! to wiedzą! A że człowiek przecie musi coś mieć — to nie myślą! Ide do szynku. Ciemno, brudno, towarzystwa nijakiego, ani nawet gazety, zjeść nima co — czasem ta kiełbasa z cielęciny, albo moskale — i to jeszcze każdy łape pcha do faski, palcami bierze, tfu! Piwo — tysiące kosztuje. Co mam robić — niech brat sam powi! Wypije pukwaterek spirytusu — i jest.
Zagórski milczał.
— A w niedziele? — skarżył się Antoś. — Już ja dobrze wiem, co mnie w niedziele czeka. Nieraz próbowałem nie pić. Wie brat? Człowiek jak pije, zapomina dlaczego pije, czuje, że mu ta wódka szkodzi i powiada sobie: Przestanę. A dopiro jak przestanie, wytrzeźwieje, spojrzy dokoła siebie i zobaczy to swoje życie, widzi dlaczego pił i że do-