Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.

i wtedy było ci dobrze, a dziś jesteś wolnym człowiekiem — i nie umiesz, jak wolny człowiek żyć! Koniecznie ci do szczęścia potrzebny rygor, chomąto?
— Ja jezdem zwykły robotnik, chomąto mi nie straszne. Nie chce myśleć, to nie moja rzecz, nic nie wymyśle. Kożcie mi robić, co chcecie, ale dajcie mi czasem żyć! A tu życia nimo!
Chwiejąc się, ze szklanemi oczyma i obwisłemi mięśniami twarzy, wyjął z kieszeni flaszkę i przechyliwszy się w tył, zaczął sobie lać wódkę prosto w gardło.

∗                         ∗

Kłopotów, zmartwień było niemało, bo drożyzna wzrastała, marka spadała wciąż, a zarobki stale kuśtykały za cenami, ale przecież jakoś się żyło. Dzieci dostały nowe, lekkie sukienki i sandałki, pani Zagórska też sobie zdołała coś sprawić. Zato Zagórski całe dnie spędzał za biurkiem przy oknie, to pisząc, to zajęty korektą — bo druk jego słownika rozpoczęto — to wreszcie przyglądając się dzieciom, kręcącym się przy matce, pracującej wraz ze służącą w ogrodzie.
Maj rozkwitał, mieniąc się tęczą, i zdawało się, jak gdyby wraz z nim rozkwitali i ludzie. Wieczoczorem dzień w dzień liczne zastępy szły do klasztoru długiemi szeregami na nabożeństwo majowe. Że to jednak są to ulubione nabożeństwa dziewcząt, więc one wysuwały się na pierwszy plan i odgrywały główną