Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

Delikwenci kolejno stawali czy siadali po jednej stronie przed czarnem pudłem fotografa, zaś po drugiej stronie zbierali się ci, którzy na swą kolej czekali, co się już fotografowali lub poprostu ciekawi. Ta publiczność przyglądała się pozom i minom fotografowanych i bawiła się doskonale.
Pierwsza obsiadła stół rodzina burmistrza. Okazała pani burmistrzowa, tłusta, z czerwoną, spoconą twarzą, jędrny, fertyczny podlotek z dobrze rozwiniętemi łydkami, wyglądającemi z pod krótkiej sukienki i z zadartym nosem, dwu tęgich dryblasów i stary, skrzywiony pogardliwie i wściekły, bo ze względu na garb, fotografować się nie lubiał. Teraz też chował się to za żonę, to za chłopców, a i fotograf nie wiedział, co z nim zrobić, póki go wreszcie jakoś za stół nie wsunął. Stary klął — „komedyje, psiokrew, cholera“, wymyślał synom, żonie też kilka słów brzydkich rzucił, więc twarze były zagniewane, odęte. Widzieli to wszyscy i bawili się zakłopotaniem burmistrza. Wtem fotograf podniósł rękę, krzyknął: — Proszę uważać! — i twarze w mgnieniu oka rozjaśniły się uśmiechem. Pani burmistrzowa uśmiechnęła się słodko, córeczka figlarnie, jeden dryblas chytrze-porozumiewawczo, drugi rzewnie, z natchnieniem, lirycznie, a burmistrz kwaśno, jakby chciał powiedzieć: — Co mi ta, psiokrew, do tego, jo sie, psiokrew, do tego nie miszom, jo se tylko tak siedze!
Stanął pod murem Antoś Szczygieł z żoną: On w czarnym, obwisłym na piersiach i na ramionach tużurku, ona w ślubnej sukni z welonem. W rękach trzymała bukiet z papierowych róż w papierowym mankiecie, że zaś nie miała trenu, przypięła do sukni