— Ale dzięki temu będziemy mieli o połowę mniej wydatków — nastawała żona.
— Mylisz się! — odpowiedział jej. — Wydatki się nie zmniejszą. A w dodatku, gdyby nagle coś się zdarzyło, nie miałbym żadnej rezerwy. Nie mogę zostać bez amunicji. Muszę mocno trzymać w garści to, co mam, muszę się rządzić ekonomicznie.
— Ładna ekonomja! — oburzyła się żona. — A jeśli w styczniu słonina o sto procent podrożeje?
— To będę się starał kupować jej o połowę mniej.
— Ja i tak kupuję bardzo mało, tyle tylko, ile niezbędnie potrzebuję.
— Wiem o tem. Nóżki spokojnie, Elżuniu, nie wywijaj widelcem.
Zagórski zaczął się niecierpliwić. Odsunął talerzyk z niedojedzoną kanapką i zapaliwszy papierosa, osłonił się obłokiem dymu.
Pani Zagórska również zaczęła tracić panowanie nad sobą.
Jakto? Więc co ona właściwie ma robić? Po to jest gospodynią, aby gospodarować, ale jeśli niema czem gospodarować?
— Bo ty nic nie myślisz o przyszłości! — wybuchnęła. — Ty żyjesz z dnia na dzień i dlatego nigdy do niczego dojść nie możemy.
— A ty tak myślisz o przyszłości, że jak zaczniesz kupować na jarmarku, to potem na paczkę zapałek nie masz. Rezerwy muszą być! Basiu, bo klapsa dam!
— Rezerwy! Rezerwy! Te rezerwy leżą w szafie i nietykane nawet topnieją tak, że kiedy wreszcie po nie sięgasz, nie mają żadnej wartości.
Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.