Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

musiało przyjść. Szwabka wzięła wszystko w swoje kościste łapy, dzieci mu zniemczyła tak, że nawet dobrze po polsku nie mówią i tak dalej. Ale ci dwoje, ten Ryś, medyk i Elza, już jako dzieci przylgnęli do siebie, pokochali się. Patrzono na to na razie przez palce. Wtem przyszła wojna, szalony zapał idjotów dla autrjackiej armji i wkradanie się w łaski bohaterskich oficerów. U aptekarzów ulokował się jakiś lotnik, wiedeńczyk, ponoć zamożny chłopak — naturalnie dla szwabki ideał. Trochę tam pannie głowę zawrócił, matka nacisnęła — tu felix Austrja nube! — sprawa gotowa — teraz już na zawsze nierozłącznie przylgnęliśmy do kochanego Widnia. Wtem przyszło jedno lanie, potem drugie, bohaterski lotnik dostał się gracko do niewoli i zamieszkał na Syberji, wobec czego — słuchaj pan tylko — ten stary idjota uzyskał pozwolenie — to w czasach wojennych możliwe — i w zastępstwie lotnika wziął ślub z własną córką. Pomyśl pan, co za warjat! Ci ciemni ludzie myśleli, że on się z własną córką ożenił. Robili jej afronty, obmawiali. Niby — ubrał ją, co się nazywa! Co za przyjemność iść do ślubu z własnym starym ojcem, patrzyć na jego przedpotopowy frak i udaną młodzieńczą dziarskość — taże to ślub z upiorem!
— A jednak ten stary doktór ma fantazję i dużo gorącego uczucia! — pomyślał Zagórski.
Głośno zaś rzekł:
— To istotnie dramat.
— Pewnie, że dramat — rzekł doktor, który w czasie opowiadania złagodniał trochę i zaczął wolno iść ku domowi. — W ten sposób stary związał córce ręce. Ale tymczasem Austrja wyciągnęła kopyta,