tego, że nikt z otaczających go ludzi mieszkańców małego miasteczka wierzyć mu nie chciał. I wszyscy się z niego naśmiewali. Jedno tylko dziecko słuchało go uważnie. I nie wiedział biedny, pół przytomny, a nieraz majaczący pijaczyna, że opowieściami swemi w duszy chłopaczka budzi jakieś tęsknoty, które później zadecydują o całem jego życiu. Już w gimnazjum pan Ciliński gorączkowo starał się zarabiać, a żyjąc niezmiernie oszczędnie, odkładał co tylko mógł, choć sam sobie nawet nie wierzył, aby sen, do którego przed sobą nie śmiał się przyznać mógł się urzeczywistnić. Na uniwersytecie oddał się specjalnie studjom przyrody podzwrotnikowej, co było zupełnie zbyteczne i nie prowadziło do żadnego, rozsądnego celu. Bo cóż krajowi po przyrodniku znającym się teoretycznie na przyrodzie egzotycznych wysp. Dlatego panu profesorowi szło niezmiernie ciężko, nie spotykał się nigdy z żadną pomocą ani poparciem, a wielu było takich, którzy uważali go poniekąd za człowieka niespełna zmysłów. A jednakże spełniło się. I profesor choć niemłody już, przecie urzeczywistnił marzenie swojej młodości.
— Dziś jestem już w swym wymarzonym raju i nikt mnie stąd odwołać nie może, — chwalił się Tadziowi — wszystko to sam sobie zawdzięczam — pojedziemy my jeszcze mój bracie dalej. Zwiedzimy Celebes, a potem sypniemy się na Wschód, na Ceram, dalej na malutkie wysepki Aru, gdzie ludzie rasy napół papuaskiej, napół malajskiej polują na rajskie ptaki, a jeśli nam się uda, dotrzemy aż do Nowej Gwinei. Przywieziemy do domu skarby niesłychane, jakich niema w żadnem polskiem muzeum i jakich nigdzie dostać nie można, bo widzisz sprzedaje się zwykle to, co jest najmniej warte. Kto chce mieć oryginalne okazy, musi je sam zdobyć i znaleźć.
— Ale to z pana profesora jest morowy chłop! — przyznał Tadzio.
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.