Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

— W przeciągu dwóch godzin ośle jakiś złapałem około trzydziestu nieznanych okazów motyli. Jest to jeden z największych moich sukcesów z entomologicznego punktu widzenia! Popatrz się jakie to cuda. Oto motyl zwany Hestia durvilleia, co za barwy! To przecież cuda, klejnoty, to są skarby!
— A ja bym wolał zamiast tych motyli trochę porzeczek lub malin! — mówił Tadzio, którego dręczyło nieznośne pragnienie.
Wtem pan profesor stanął jak wryty i palec położył na ustach, poczem dech w piersi wstrzymał, z twarzą niesłychanie skupioną, z oczami utkwionemi w jeden punkt, z siatką przygotowaną do „ciosu“, zwolna zaczął się skradać naprzód. Tadzio zauważył, iż uczony drży ze wzruszenia, a kiedy zaczął szukać przyczyny tego wszystkiego, zauważył jakiegoś świetnie lśniącego motyla, który majestatycznie płynął w powietrzu ku profesorowi, nieprzytomnemu prawie z naprężenia nerwów. Motyl był istotnie piękny. Mienił się w powietrzu czarnym i świetnie zielonym aksamitem swych skrzydeł, szkarłatem piersi i złotym połyskiem ciała. Jeden ruch, zielona siatka mignęła w powietrzu — i pan profesor padł na nią z głośnym rykiem. Cały spocony, rzuciwszy na ziemię swe czarne okulary, drżącemi rękami wyjmował z siatki motyla, a kiedy wreszcie ujął go bezpiecznie w palce, zasypał go najpieszczotliwszemi słowy i z rozrzewnieniem czule ucałował. Odwróciwszy się do Tadzia, rzekł drżącym ze wzruszenia głosem:
— Jestem dziś niewątpliwie najszczęśliwszym człowiekiem w Dobbo. Wiesz ty co to jest, to jest „Ornithoptera poseidon“, motyl, którego niejednokrotnie widziałem w muzeach, ale nigdy jeszcze w przyrodzie. Nareszcie jestem szczęśliwy.
— No to chwała Bogu! — odpowiedział Tadzio — przynajmniej jeden z nas ma to, czego chciał.