Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

za co płacimy miljardy, choć wcale nie mamy zamiaru robić awantur. Zanadto się nami opiekują nasze władze!
Przedsięwziąwszy dalszą podróż morską po wyspach archipelagu Aru, pan Ciliński musiał siedzieć w Dobbo, czekając na wykończenie zamówionej przez siebie łodzi. Niecierpliwił się, zwłaszcza, że od czasu do czasu ludzie z „Hinterlandu“ a także i z innych bardziej oddalonych wysp przynosili mu rajskie ptaki, niestety przeważnie tak w złym stanie i tak zabłocone i brudne, że na nic się przydać nie mogły. Poczciwy profesor rwał się do tych krajów, gdzie w głębi lasów można było słyszeć krzyki szczególnie rzadkich ptaków, można je było dostać w całej świetności ich różnobarwnego upierzenia.
Zato Tadzio używał. W Dobbo było już pełno ludzi. Zbudowano kilka nowych domów, a różnej wielkości „prau“ i łodzie krajowców codziennie przybijały do wybrzeża. Koło domów wznosiły się stosy drzewa na opał, pracowano nad nowemi żaglami, budowano łodzie, ze wszystkich stron zwożono masę perłową. Załogi łodzi ścinały i zbierały chróst, a łodzie z Ceramu i Golamo wciąż przeładowywały zapasy sucharów, sago, stanowiących główną część żywności podczas podróży do domu. Miasteczko roiło się od kur, kaczek, gęsi, a wieprze Chińczyków były tak tłuste, iż czekała je śmierć nieuchronna, ale bliska. W kojcach bambusowych zawieszonych u drzwi domu, krzyczały papugi i kakadu najrozmaitszych rodzajów, a na dachach siadały metalicznie zielone lub białe gołębie, które gruchały melodyjnie rano i nad wieczorem. Tu i ówdzie widać było też małe, ładne kangury, złapane w lasach wysp Aru, ale już oswojone i w doskonałym humorze.
Wieczorem ulica pełna była życia i muzyki. Jęczały tamtamy, dzwoniły harfy, słychać było nawet trzechstrunne skrzypce arabskie a melancholijne pieśni arabskie brzmiały do późnej nocy. Prawie codzień urządzano na ulicy walki