Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
— 5 —

hongkongskich. Chińczycy byli w zwykłym swoim stroju, mianowicie w luźnych, białych szarawarach jedwabnych i kaftanach, Malajczycy zaś wysocy, smukli i chudzi mieli owinięte dokoła biódr jedwabne kolorowe sarongi i białe, lekkie a krótkie kaftany — na głowach mycki płaskie, haftowane złotem. Za tą wykwintniejszą grupą stali urzędnicy hotelowi, pół nadzy kulisi i riksze chińscy, wysocy, chudzi, żółci, w granatowych majtkach i żółtych, spiczastych, podgiętych kapeluszach. Rozmawiali ze sobą i przechodzili czasem z miejsca na miejsce, prowadząc za sobą małe lakierowane wózeczki do foteli dentystycznych podobne, właśnie tak, jak się prowadzi zwykle psa na sznurku.
Statek powoli przybijał do portu. Kotwicę zarzucił u swego bulwaru, poczem przerzucił na bulwar pomost. Naprzód wszedł na pokład Anglik, spokojny i udający, że nikogo nie widzi. Za nim weszli bankierzy, którzy rozstawili się na pokładzie niedaleko drzwi wiodących do fumoiru, gdzie właśnie kontrolowano papiery pasażerów. Oczekując datków, mała gromadka bronzowych, prawie zupełnie nagich chłopców skoczyła do wody i zaczęła statek okrążać, to nurzając się w wodzie, to wyskakując z niej prawie do pół ciała, zupełnie jak gromada młodych delfinów. Małym urwiszom, prawie że wychowanym na wodzie, kąpiel ta sprawiała w ten gorący poranek widoczną przyjemność, równocześnie zaś połączona była z nadzieją zysków.
Po pewnym czasie pojawili się na pokładzie podróżni. Kilku Japończyków, paru chudych Anglików, tłuści, apoplektycznie czerwoni Niemcy, kilkudziesięciu Chińczyków, wreszcie olbrzymiego wzrostu, tędzy i czerwoni na twarzach Holendrzy. Zaczęło się zwykle wołanie o kulisów, pakunki, zazgrzytały łańcuchy i żórawie na statku, szeroko otworzyły się drzwi wiodące do magazynów, a zakrzywione haki żórawi raz po raz z otchłani statku wyciągały olbrzymie kufry i kosze, które łagodnie opuszczały na pokład. Równo-