prawdopodobnie za temi pięciu łodziami znacznie więcej było jeszcze w rezerwie.
— Jak to może być — dziwił się Tadzio — że taka gromada ludzi bogatych i mających bądź co bądź coś do stracenia wałęsa się po tych odległych morzach bez żadnej broni, na łasce i niełasce kilkunastu jakichś uzbrojonych drabów.
— Pochodzi to mój bracie stąd, iż ludzie ci myślą tylko o handlu. O ile mi wiadomo, po każdym takim napadzie piratów przez rok lub dwa włóczą za sobą karabiny. Piraci wiedzą o tem i wówczas ich nie napadają. A kiedy wszelki słuch o rozbojach morskich zaginie, nabierają znowu śmiałości i rzucają się na ludzi, którzy zapomnieli już o tem, że mogą być napadnięci.
A jak pan sądzi: spotkamy się z piratami? — pytał Tadzio.
— Bardzo wątpię. Ci rozbójnicy dobrze wiedzą, na kogo opłaci im się napaść. Prawda, że i my mamy rzeczy, które stanowią dla nich skarb niemały. Wiedzą jednak, że my mamy sześć dobrych strzelb i niełatwo byłoby nas zwyciężyć.
— To znaczy — jedziemy?
— Jeszcze by też! Sądzisz, że kilkunastu parobków może mi przeszkodzić w mej pracy dla nauki i wiedzy? Grubo się mylisz!
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.