Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

ludźmi i powlekli gdzieś na wschód. Widać było ich flotyllę oddalającą się coraz szybciej i prawie niknącą w oczach.
— Ale że to kanonierki holenderskie czy angielskie nie mogą tego pospólstwa wytępić! — kręcił głową Tadzio.
— Owszem, reidy kanonierek są w tych stronach nawet częste, ale trudno tych łotrów dopaść. Jest tu mnóstwo malutkich wysepek, po których się piraci rozpraszają, udając zwykłych chłopów, którymi też właściwie i są. Że zaś przeważnie okradają krajowców, trudno po łupie poznać, że jest zrabowany.
Dalsza podróż odbywała się już spokojnie, aczkolwiek wiatr był przeciwny.
Zbliżywszy się do lądu „prau“ wjechała w ujście niewielkiej rzeczki, którą posuwała się dalej w głąb lasu, omijając szeroko rozciągające się bagniska, a tu i ówdzie uprawne pola. Po dwóch godzinach podróży pan Ciliński spostrzegł na jednym z brzegów dom, czyli raczej zupełnie nędzną szopę, w której jak mu to powiedział sternik, miał mieszkać wójt wsi Wamma. Szopa zajęta była przez kilka rodzin, mieszkających razem ze sobą. Były w niej dwa ogniska a wszystko roiło się od mężczyzn, kobiet i dzieci, do tego stopnia, iż zdawało się, że tu już wolnego kąta nie znajdzie tem bardziej, że wójt wsi był ciężko chory i nie można było z nim się rozmówić. Ale pan Ciliński nie poddawał się, ponieważ zauważył, że w okolicach tych są lasy cudowne i prawie dziewicze. Wobec tego za cenę paru tasaków zdołał uzyskać od właściciela domu pozwolenie na mieszkanie kątem. Do tego kąta wielkiego na pięć stóp kwadratowych kazał pownosić wszystkie swoje skrzynie i urządził w nim jakie takie laboratorjum, podczas gdy załoga wraz ze służbą malajską i Portugalczykami pozostała na „prau“. Z profesorem zamieszkał tylko Tadzio, nie rozłączający się oczywiście ze swym sztucerem.