Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Można sobie było wyobrazić jak się tam ciasno i nieprzyjemnie mieszkało. Dom był właściwie zwykłą szopą, zbudowaną raczej z nieociosanych kołów, niż z belek, bez ścian, ale zato z powałą bardzo niską zwisającą nad podłogą. Wewnątrz domu znajdowały się jak gdyby separatki czy loże, wzniesione z liści palmowych, systemem niby to celtowym, bo z każdej z nich wychodziło się na długi i szeroki korytarz, niby coś w rodzaju placu gminnego.
W tych „separatkach“ sypiały poszczególne rodziny. Całe umeblowanie stanowiło kilka mat, koszów i naczyń służących do gotowania. Łuki i włócznie były jedyną bronią. Niektóre kobiety chodziły w sarongach, wyplatanych z trawy. Mężczyźni nie mieli na sobie nic prócz przepaski dokoła bioder. Całemi godzinami i dniami wylegiwali się bezczynnie, zaś kobiety ich przynosiły im jarzyny i sago, które stanowiło całe ich pożywienie. Jedyną ich rozrywką, jedynem urozmaiceniem straszliwej monotonji dzikiego życia było właśnie lenistwo i rozmowa. Gadali strasznie i bez ustanku. A wieczorami dom zmieniał się w małą wieżę Babel, dzieci piszczały, mężczyźni krzyczeli lub śmiali się, kobiety kłóciły się bezustannie. Czasami przychodzili do pana Cilińskiego Malajczycy po rozporządzenia lub też z okazami zastrzelonemi w dżungli i słysząc nieustanny gwar głosów w tym domu, chwytali się czasem za głowę. A jeden z nich oburzony oświadczył:
— „Banyak quot bitchara Orang Aru“ (ludzie z narodu Aru są bardzo wielkimi i silnymi mówcami).
— Jak pan może w takim zgiełku i hałasie pracować! — podziwiał profesora Tadzio.
— Jak? Poprostu. Mogą sobie gadać co chcą, skoro nie rozumiem, nic mnie to nie obchodzi. Zupełnie jakby wiatr wiał!
Istotnie trzeba było podziwiać niesłychaną wytrwałość i zimną krew uczonego, pracującego w tak ciężkich wa-