Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

cześnie od strony morza pokazał się też szeroki prom, pełen węgla i wiozący zarazem kulisów, którzy mieli węgiel wyładować na stacji. Po pokładzie biegali majtkowie i młodzi oficerowie, którzy od czasu do czasu głośno wydawali komendę. Ktoś się ściskał, drugi się żegnał, a powoli długi szpaler podróżnych zaczął schodzić po moście na ląd.
Wszyscy dążyli ku przejściu między dwoma magazynami, za któremi czekały ich samochody, a także przewiewne, śmieszne karetki malajskie, zaprzężone w dwa konie z dzwonkami u szyi. Powoli przystań opróżniała się. Pozostali tylko riksze, którzy nie znaleźli pasażerów, oraz p. Ciliński z wzrokiem utkwionym w pomost i wyczekujący jak się zdawało nadaremnie. Prawie wszyscy już wyszli, a on stał wciąż jeszcze i czekał. Wreszcie po kilku minutach bezowocnego oczekiwania spytawszy o coś tego i owego, wzruszył ramionami i już chciał odejść, gdy naraz uwagę jego zwróciła pewna charakterystyczna scena.
Oto kilkunastu rikszów chińskich wałęsających się po przystani jak psy po starem śmietnisku, obstąpiło zwartem kołem, młodego zaledwie kilkunastoletniego chłopca. Ubrany był młodzieniec w kostjum nie odpowiadający klimatowi, a mianowicie granatową kurtkę gimnazjalną bez pasków, angielski skautowski kapelusz, krótkie popielate spodnie do kolan, pończochy i wątpliwej całości trzewiki. Z przykrótkich rękawów bluzy wystawały ręce młode, czerwone, jakby odmrożone, zarazem jednakże dość silne i kościste. W rękach trzymał młody człowiek niewielki pakuneczek, który riksze starali się mu wyrwać, aby w ten sposób zyskać sobie gościa.
Prof. dr. Augustyn Tymoteusz Ciliński nie zwykł zajmować się sprawami swych bliźnich, mając cały czas zajęty przeważnie badaniem motyli, ptaków, pająków i innych tym podobnych tworów. W tym wypadku jednakże zdawało mu się, że