Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

runkach, w brudzie i w otoczeniu kilkudziesięciu dzikich ludzi.
Zaś pan profesor nie tracił czasu. Natychmiast zawezwał tłumacza i zaczął się wypytywać, czy w okolicy są rajskie ptaki. Odpowiedziano mu, że tak, wobec czego zaraz następnego już dnia wysłał Tadzia na polowanie do dżungli.
Zaczęło się znowu samotne wałęsanie po dzikim, nieznanym lesie. Tadzio tak do tego przywykł, że czuł się już w dżungli, jak w domu. Już przed świtem, prawie w ciemnościach wchodził w chłodną, ciemną głąb lasu. Słychać było głośny krzyk wok! wok! wok! dający znać, iż wśród konarów drzew, wysoko latają rajskie ptaki. Przeraźliwie wrzeszczały papugi i kakadu. Niektóre znów piszczały, podczas kiedy różne mniejsze ptaszki ćwierkały lub pogwizdywały swą pieśń poranną. Tadzio kładł się czasami na ziemi i wsłuchiwał się w odgłosy dżungli, uświadamiając sobie, że jest jednym z nielicznych Europejczyków, którzy wogóle kiedykolwiek w tych lasach byli. Dziwił się sam sobie, w jaki sposób może się stać, że właśnie jemu udało się dotrzeć do mateczników Wschodu i ma swemi oczami patrzeć na rzeczy nieznane, dziwne a nieraz tak piękne.
Pewnego dnia ujrzał na własne oczy pierwsze rajskie ptaki. Były one zupełnie białe ze zwisającemi, złotemi ogonami. Latały koło jakiegoś drzewa tak wysoko, że strzelać do nich nie można było. Daremnie Tadzio biegał za niemi, gdy przeniosły się na inne drzewo. Ptaki, jakby czując, że im grozi niebezpieczeństwo nie zniżały swego lotu.
Aliści dżungla wkrótce wynagrodziła chłopca za ten zawód.
Było to raz koło południa, na niewielkiej lecz cienistej polance. Tadzio zmęczony i zniechęcony bezowocnem uganianiem po lesie, rzucił się na trawę i odpoczywał z wzro-