Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem utkwionym w niebo. Wtem na gałęzi jednego z pobliskich drzew zamigotał jakiś przecudny klejnot, coś tak nieopisanie pięknego, że chłopiec oczom własnym nie wierzył. Był to niewielki ptak barwy w większej części intenzywnie cynobrowo-czerwonej. Ku głowie pióra stawały się coraz krótsze i przechodziły w ton pomarańczowy. Pierś i brzuch miał ten ptak srebrzysto-biały, a tylko na piersi szeroka, ciemno-zielona metaliczna pręga, oddzielała biel podbrzusza od czerwieni podgardla. Dziób ptaka był żółty, zaś nogi pięknie kobaltowe. Nie na tem koniec jednakże. Oto ile razy ptak rozwinął skrzydła pokazywały się pod niemi długie na parę cali szare pióra, u końców szmaragdowo-zielone, a które składały się między skrzydłami a piersią w piękne wachlarze. Z ogona zaś ptaka zwisały dwa środkowe, długie pióra, również na końcu szmaragdowo-zielone i zakręcone w okrągłe pętle. Było to zjawisko tak piękne, iż Tadzio oczu od niego oderwać nie mógł. Zdawało mu się, że śni i nie chciał się nawet ruszyć, aby tego snu cudnego nie spłoszyć.
Wtem przyszedł mu na myśl pan Ciliński i jego radość, gdyby mógł dostać tak piękny, rzadki okaz. Natychmiast chłopak sięgnął ukradkiem po sztucer i nie wstając nawet, zdaje się niezauważony przez ptaka, złożył się z niego. Strzał nie był trudny, ponieważ cel lśnił barwami i nie mógł się skryć wśród liści. Rozległ się suchy trzask sztucera i przepiękny ptak zleciał na ziemię. Zaprzestawszy już dalszego polowania Tadzio pobiegł ze swą zdobyczą natychmiast do domu.
Profesor ujrzawszy ptaka omal nie oszalał z radości. Rzucił się Tadziowi na szyję, wycałował go, omal nie zdusił w objęciach, a potem zaczął tańczyć po sieni. Widok ten był tak pocieszny, że wszyscy Papuasi zawyli z radości.
— Wiesz ty co zabiłeś? — wykrzykiwał uradowany uczony — nie, skądże byś ty mógł wiedzieć. Ty jesteś