Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

Jedyną namiętnością Papuasów było żucie trzciny cukrowej, która w tych stronach rosła gęsto i udawała się nadzwyczajnie. Kiedykolwiek się weszło do domu zawsze można było zauważyć kilkanaście osób, kucających na matach i nożami przecinających grube pręty pełne słodkiego soku. Nieodzownym sprzętem były kosze, do których wrzucano wyssane już kawałki trzciny cukrowej. Produkt ten był jedynym towarem mieszkańców wyspy, którzy całe stosy trzciny cukrowej wywozili do Dobbo, gdzie im za nią nawet dobrze płacono.
Rozumie się, że dzicy ci ludzie przy każdej sposobności całą duszą oddawali się pijaństwu. Kupcy za wszystko płacili chętnie rumem. Dzikusy zaopatrzywszy się w wódkę zaczynali pić na umor. Rozbijali i łamali wszystko w swych domach, wrzeszczeli na całe gardło i pili tak długo, póki wszystkiego nie wypili. Potem leżeli chorzy i półprzytomni przez kilka dni.
Łodzie przybywały i odpływały wciąż, a dom, w którym mieszkał pan Ciliński zmienił się w coś, w rodzaju oberży. Mieszkały już w nim około setki chłopców, mężczyzn, kobiet i dziewcząt, a wszystko to robiło zgiełk nie do opisania. Conajmniej połowa z nich mówiła naraz, a nie była to cicha, umiarkowana rozmowa, apatycznie grzecznego Malajczyka, lecz gwar głośnych głosów, krzyków, pisków i wybuchów śmiechu, przypominających rżenie końskie. Wszyscy ci ludzie oczywiście zwartą gromadą stale otaczali pana Cilińskiego, bacznie i w skupieniu przyglądając się jego ruchom. Była to jedyna chwila, w której zgiełk na jakiś czas ustawał. Niektórzy wypytywali go łamanym, malajskim językiem co właściwie robi, na co potrzebne mu są te wszystkie zbiory. Tłumaczył im to, ale oczywiście, nikt mu nie wierzył. Uważano go powszechnie za czarownika. Pan Ciliński niejednokrotnie narzekał w duchu na te odwiedziny, zwłaszcza, że bardzo pilnie musiał się opę-