Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

i strzelcami, ze sztucerami w rękach posuwał się w głąb lasu szerokim łańcuchem tyraljerskim. Rozumie się, że w ten sposób trudno było podejść ptaki niezmiernie płochliwe i żyjące w głębi lasu, prócz tego tu i ówdzie napotykani krajowcy groźnymi ruchami, okrzykami i złemi twarzami dowodzili, iż istotnie nie żywią wobec nowoprzybyłych dobrych zamiarów i że gościnności się po nich spodziewać nie mogą. Raz i drugi koło głowy Tadzia świsnęła strzała wypuszczona z za krzaków przez dzikiego, który znikał potem jak zając, zaszywając się w zarośla. W tych warunkach długo i z dobrym rezultatem polować nie można było, wobec czego p. Ciliński poprzestawszy na paru niezbyt nawet ciekawych okazach wrócił na „prau“. Teraz skierował się znowu ku wyspie Jobie, miejscowości również niebezpiecznej, gdzie krajowcy nieraz mordowali majtków, którzy wychodzili na brzeg. Zdarzało się także, że na swych niewielkich łodziach atakowali statki. Kiedy „prau“ p. Cilińskiego wpłynęła do małej, płaskiej i piaszczystej przystani zdawało się, że wyspa jest bezludna. Wyprawa, choć nie zaniedbując ostrożności, nie wypuszczając z rąk broni, bez przeszkód posuwała się naprzód, przedewszystkiem w celu zdobycia zapasu świeżej wody oraz upolowania trochę ptaków jadalnych, bodaj papug, jako, że mięsa na pokładzie dawno już nie było. Rezultaty wyprawy nie były złe, ustrzelono trochę ptactwa i znaleziono w gąszczu źródło z dobrą, słodką wodą. Kiedy jednakże armja prof. Cilińskiego rozpoczęła odwrót, ni stąd ni zowąd posypały się zewsząd kamienie i zaczęły jęczeć w powietrzu strzały. Kilkuset zupełnie nagich, ciemno-brązowych Papuasów następywało na pięty z nieopisaną furją, złośliwie strzelając z łuku z poza pni i z za krzaków. Porywczy Tadzio natychmiast bój przyjął i otworzył ogień. Zahuczały w dżungli wystrzały sztucerów. Salwy wstrzymały trochę Papuasów, jednakże w krótkim czasie pokazało się, że