Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Europejczycy wzięli ze sobą za mało amunicji. Trzeba było oszczędzać naboji, bez których sztucery stawały się co najwyżej mało użytecznemi w ręcznym boju maczugami. Tyraljerka białych w lot zrozumiawszy sytuację podwoiła kroku, a wkrótce odwrót zamienił się w paniczną ucieczkę. Przy tej sposobności strzała jedna trafiła profesora w nogę w okolicy kostki. Dzielny profesor choć kulał, przecie biegł naprzód, póki wreszcie nie dopadli wszyscy niezarosłego już wybrzeża, na które Papuasi nie ośmielili się wybiec, wiedząc, że przywitają ich tam celne wystrzały białych. Dzięki temu udało się podróżnym uniknąć niebezpieczeństwa i cało przedostać na pokład „prau“. Kiedy to dzicy ujrzeli, a zwłaszcza kiedy widzieli, że „prau“ odbiwszy od brzegu kieruje się ku morzu, ośmieleni wypadli z lasu i wywijając dzidami, łukami, nożami i pałkami, szatańskim chórem wyli pogróżki i obelgi w stronę białych. Miny mieli przytem tak nadęte i zwycięskie, tak pyszne, że można było pękać ze śmiechu, gdyby nie upokarzające poczucie klęski, nie podrażnienie z powodu niebezpieczeństwa jakie się przeszło, a także gdyby nie rana profesora. Dlatego Tadzio przywoławszy ku sobie strzelców i wiedząc już, że o amunicję troszczyć się nie potrzebuje, zakomenderował w stronę wyjącego tłumu kilka salw. Widać było jak trafieni padali na ziemię. Zaś pozostali spostrzegłszy, iż „prau“ nawet zdaleka kąsać potrafi, rozpierzchli się po zaroślach, zrzadka tylko wypuszczając za uciekającymi strzały, które oczywiście z powodu odległości nie mogły już trafić do celu.
Po tej nieszczęśliwej wyprawie profesor Ciliński wylądował w miejscowości zwanej Dorey, a położonej na Nowej Gwinei. Była to wioska, w której oprócz krajowców mieszkało także dwóch misjonarzy, opiekujących się Papuasami i uczących ich biblji. Obaj ci misjonarze mówili już dobrze po papuasku. Udało im się nawrócić na chrzęści-