Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

Papuasi zachęceni darami w postaci tasaków, nożów angielskich, tytoniu, perkalu i innych rzeczy, chętnie znosili mu całe kosze najrozmaitszych owadów. Ale p. Cilińskiego to nie zadowalało. Mieszkańcy wsi zbierali oczywiście te owady, które najłatwiej wpadały im w ręce, których byto najwięcej, a zatem rzeczy znane powszechnie. Co do strzelców i Tadzia, to p. Ciliński nigdy się nie mógł oprzeć wrażeniu, że gdyby był sam poszedł na polowanie zdobyłby okazy znacznie piękniejsze, niż oni. Całe dnie przesiadywał biedak na progu, z melancholją patrząc na tak niedaleki, nieznany a niedostępny mu las, w którym spodziewał się znaleźć skarby nieopisane i nieocenione.
— Przechodzę poprostu męki Tantala! — skarżył się Tadziowi. — Nie masz pojęcia co się dzieje ze mną, kiedy widzę jak tuż pod nosem przelatują mi rozmaite motyle i owady! Ruszyć się z miejsca nie mogę, a widzę, że tracę dziennie po 20—30 okazów!
W tych czasach p. Ciliński zaczął gorzknieć i coraz częściej wspominał kraj.
— Nie to, żebym chciał zaraz wracać, bo jeszcze i tak mam ogromnie wiele do roboty! — zwierzał się Tadziowi — tutaj dla tysiąca uczonych nie brakłoby roboty choćby i przez sto lat! Ale ani opieki, ani zjeść co porządnego, ani gazet, ani towarzystwa, nic tylko ci dzicy ludzie i ta pustynia dokoła. Kiedy człowiek nie może pracować brzydnie mu to wszystko.
Po miesiącu profesor mógł wychodzić z domu i robić niedalekie wycieczki. Widząc, że nie zdoła biegać za motylami, wyrzekł się ich i całą uwagę poświęcił rozmaitym chrząszczom i owadom drzewnym. Krążył wciąż dokoła zwalonych pni, dłubał w nich, jak się sam wyrażał „polował pod korą“ i znosił do domu mnóstwo drobnych, czarnych chrząszczyków. Ale tu znów wystąpiły do boju z nim mrówki.