Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty psiakrew! Ja ci mordę skuję!
Tu pan Ciliński nie wytrzymał. Zrozumiawszy, iż ma przed sobą Polaka, czem prędzej pośpieszył mu na pomoc, a biegły w języku malajskim czem prędzej czeredę chińską rozpędził.
Chłopak stał przed nim zziajany, podrażniony, z zaciśniętemi pięściami i z pełnymi gniewu oczami. Mógł mieć najwyżej około 16 lat. Twarz miał niemal dziecinną, oczy duże, jasno-niebieskie, włosy złote. Była to typowo polska chłopięca twarz.
— Toś ty Polak? — spytał ucieszony pan Ciliński.
— Ma się rozumieć! — odpowiedział butnie, jakby z niechęcią chłopak.
— A skądeś ty jest?
— Ja? Ze Sanoka, Tadeusz Ślączka, uczeń piątej klasy gimnazjalnej.
— Słuchaj chłopcze, a skąd ty jedziesz? — pytał dalej pan Ciliński.
— Jakto skąd, rozumie się prosto ze Sanoka.
— No, to się rozumie, chciałem się dowiedzieć w którym porcie wsiadłeś na ten statek?
— Ma się wiedzieć w Trieście. Gdzie pan siędzie w Austrji na statek austrjackiego Lloydu? — odrzekł chłopak jakby z lekceważeniem.
— Istotnie masz zupełną słuszność, nie zastanowiłem się nad tem pytaniem. Proszę ciebie nie możesz mi powiedzieć, nie jechał razem z tobą na „Körberze“ niejaki pan Zawadzki?
— Żadnego pana Zawadzkiego na „Körberze“ nie było.
— A ty, którą klasą jechałeś?
— Co się pan pyta? Wyobraża sobie pan, że ja mogłem jechać inną klasą niż trzecią?
— Także racja — ale ty może nie wiesz, może w pierwszej klasie był pan Zawadzki.