młodego chłopca Bandaruna, który miał czuwać nad chorymi i zaopatrywać ich w żywność. Pomagali trochę misjonarze, jednak i oni niewiele dać mogli, bo sami mało mieli.
I wówczas zdarzył się cud.
W przystani pojawił się nagle wielki, majestatyczny, szary krążownik holenderski.
Z podziwem przyglądał się z okien chaty temu stalowemu kolosowi Tadzio, niemal z szacunkiem kłaniając się olbrzymim lufom jego wielkich dział i wieżom pancernym. Ze wzruszeniem patrzył, jak z krążownika spuszczano na wodę szalupę — i jak po schodkach zbiegali do niej biało ubrani marynarze. Na dany znak wszystkie wiosła drgnęły, zaczęły rytmicznie bić wodę tak, iż łódź wyglądała, jak wielki pająk, mnogiemi nogami biegnący po powierzchni wody. Kiedy łódź zbliżała się do brzegu rozległa się komenda i naraz wszystkie wiosła podniosły się do góry. Zwolna wyszło na brzeg trzech oficerów, którzy skierowali się ku chacie misjonarzy.
A w chwilę później ktoś zapukał do drzwi chaty p. Cilińskiego i trzech wykwintnie ubranych młodych oficerów weszło do wnętrza. Tadzio zdumiał się na ich widok. Wydali mu się poprostu podobni do bogów. Mieli na sobie białe, czyste podzwrotnikowe ubrania ze złotemi naszywkami a niebieskie ich, jakby porcelanowe, oczy świeciły życzliwym uśmiechem w twarzy młodej, rumianej i starannie ogolonej.
— Czy rozumiecie po angielsku? — spytał jeden z nich.
— Yes, yes! — zapewnił gorąco Tadzio, który w swych długich wędrówkach nieźle się tego języka poduczył.
— Dowiedzieliśmy się, iż jest tu jakiś uczony, złożony chorobą. Może moglibyśmy czem pomóc? Zatrzymamy się tu jakiś czas i będziemy mogli być wam użyteczni.
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.