Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

musi się mówić po malajsku. Mówcie własnym językiem. Jakiej jesteście narodowości?
— Jesteśmy Polacy — odpowiedział p. Ciliński.
— Aa, zatem jesteście narodem przyszłości!
— Jak pan to rozumie?
— O to toczy się obecnie w Europie wielka wojna, która w gruzy obróci cały dawny porządek Europy. Na tem wy możecie tylko zyskać. Z tego krwawego chaosu wyłoni się z pewnością wolna Polska.
— Co pan mówi? — zawołał zdumiony p. Ciliński, chwytając lekarza za rękę.
— To nie ulega już najmniejszej wątpliwości. Ale narazie nie mówmy o tem, bo widzę, że pan jest jeszcze zanadto osłabiony. Zbierzcie się i poczekajcie chwilę na nas, wkrótce zabierzemy was na pokład statku.
A wieczorem p. Ciliński i Tadzio leżeli wygodnie wyciągnięci na bambusowych leżakach. Obok nich siedział lekarz okrętowy, przyrodnik, który ciekawie rozpytywał ich o ich podróże po dalekich krajach, o to co widzieli i o to co przeszli. Opowiadanie to było tak ponętne i ciekawe!
Zaś dokoła płonęły lampy elektryczne, oficerowie przechadzali się wytworni, uśmiechnięci z cygarami wonnemi w rękach, a dalej na pokładzie orkiestra statku grała wieniec narodowych melodyj ententy. I w pewnej chwili z mosiężnych trąb trysnęło:
— Jeszcze Polska nie zginęła!
Słuchali tej pieśni zebrani tłumnie na wybrzeżu nadzy Papuasi, zapatrzeni w potwora świecącego setką błyszczących oczu.