Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.


ZNOWU NA MORZU. — UCIĄŻLIWA PODRÓŻ.

Krótka „prau“ pana profesora Cilińskiego huśtała się na falach niespokojnego morza.
— A czemu pan profesor nie wywiesi na tym swoim krążowniku polskiej bandery? — nalegał na uczonego Tadzio.
— E, mój kochany! Zbyt to wątły statek, abym chciał prezentować na nim nasze barwy! — bronił się pan Ciliński. — Fale nim tak rzucają, że już mi się zaczyna słabo robić.
— A mówił pan profesor, że morze będzie zupełnie spokojne.
— Idź do naszego pilota Gurulampoko, bo to on jest tym fałszywym prorokiem, nie ja. W każdym razie do Mysolu mamy już niedaleko.
— A co my tam będziemy robili w tym Mysolu?
— To samo co gdzie indziej.
— Znowu te rajskie ptaki? Wolałbym sto razy przepiórki i kuropatwy.
Jechali szerokim kanałem między Ceramo a Mysolo. Kanał ciągnął się tu na jakie sześćdziesiąt mil morskich, a monsun dął silnie. Kiedy wypłynęli na pełne morze, porwały mały statek wielkie fale, które zaczęły nim miotać na wszystkie strony. O zachodzie, choć widać było zupełnie wyraźnie Mysol, „prau“ nie zrobiła jeszcze nawet połowy drogi. Całą noc trzeba było lawirować przeciwko wiatrowi, a kiedy słońce wzeszło, żeglarze z przerażeniem zauważyli, że wiatr niósł ich daleko na zachód od wyspy. Widać było dokładnie góry, ale dostęp do wyspy był bardzo utrudniony.