Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

że wieczorem woda będzie już zupełnie czysta. Dokonawszy tej pracy, udali się na pokład, gdzie zjedli śniadanie, a potem znowu wyszli na brzeg i całe pół dnia pracowali nad sporządzeniem tratwy bambusowej, którą mogliby bezpiecznie przejeżdżać z brzegu na „prau“ i z „prau“ na brzeg. Ledwo tę pracę ukończyli naraz znowu pękła lina kotwiczna i statek uderzył silnie o gładką ścianę skały. Na szczęście nie było tu ani wiatru, ani prądu, tak, że „prau“ nie ruszyła się z miejsca. Czem prędzej wyciągnięto z płytkiej wody kotwicę i przywiązano do niej nową linę. A kiedy zaczęto badać, dlaczego pierwsza lina pękła, pokazało się, iż lekkomyślni a niedoświadczeni żeglarze nie zwrócili uwagi na to, że lina ta przez cały czas tarła się o ostre kanty podwodnej rafy koralowej.
— Z takimi marynarzami podróżować, to doprawdy dopust boski — niecierpliwił się Tadzio. Doprawdy, nie rozumiem, jak pan profesor pojęcia o tych rzeczach nie mając, mógł się tak śmiało puścić w tę podróż!
— Może właśnie dlatego! — odpowiedział otwarcie uczony. — Prawdopodobnie gdybym był wiedział, jakie trudności napotkam, nigdy byłbym się na coś podobnego nie odważył. Widzisz, nieznajomość trudności i niebezpieczeństw daje nam bardzo często pewność siebie i zwycięstwo. Wygrywa ten człowiek, który wierzy, że wszystko może, nie ten, który zawsze waha się i myśli przedewszystkiem o trudnościach.
Wieczorem pewni siebie udali się z naczyniami bambusowemi do źródła, zgóry ciesząc się na zimną i orzeźwiającą a czystą wodę. Ku niesłychanemu przerażeniu, zauważyli jednak, iż dół między palmami jest zupełnie pusty, a tylko na dnie jego znajduje się gęste, czarne i cuchnące błoto. Pokazało się mianowicie, że nie było to żadne źródło, ale jama, w której zebrała się deszczówka.