Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Biedaków ogarnęła rozpacz. Nietylko nie było co pić, ale nie było na czem gotować. Wobec tego niezwłocznie rozpoczęto dalsze poszukiwania. Niestety, na wyspie nie było żadnej rzeki. Dopiero Tadziowi udało się znaleźć łożysko małego strumyczka, zupełnie zresztą pozbawionego wody. W nadziei, że może u źródła coś nie coś wody znajdzie, uparty chłopak szedł wciąż w górę strumienia, aż wreszcie udało mu się odkryć parę jam, a w nich wodę w dostatecznej ilości. Wszystko do ostatniej kropli wyczerpano z tych dołów i przeniesiono na pokład statku.
Po wieczerzy zaczęto się naradzać nad tem, co zrobić z ludźmi, którzy pozostali na owej samotnej wysepce. Nie było do nich daleko, jednakże wobec tego, iż wiatr dął w kierunku przeciwnym a równocześnie prąd „prau“ niósł w stronę inną, niżby pan Ciliński chciał, wątpliwą było rzeczą, aby można się napowrót do tej wyspy dostać.
— Może nam się uda zatoczyć na morzu taki krąg, aby przecież w to samo miejsce trafić — proponował Tadzio.
— A no, spróbujemy.
Odpocząwszy trochę po kilku nieprzespanych nocach, następnego dnia wieczorem „prau“ ruszyła w dalszą drogę. Wiatr sprzyjający trwał całą noc. I rano „prau“ oddalona była o jakie dwadzieścia mil na zachód od najbardziej w morze wysuniętego przylądka wyspy Waigiou, otoczonej zewsząd całym archipelagiem mniejszych wysepek. Już zdawało się, docierano do lądu, gdy wtem o godzinie dziesiątej rano statek całym pędem wjechał na rafę koralową.
— Bodaj to jasne pioruny! — krzyknął Tadzio, który skutkiem wstrząśnienia upadł na pokład, potoczył się po nim i wyrżnął z całą siłą głową o maszt. — Będę miał z pewnością długo pamiątkę po tej podróży. To mówiąc, chwycił się masztu, wstał i zaczął rozcierać dłonią na czole olbrzymiego guza.