Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

skałami i wyspami, że ktoś, kto nie znał tych stron, absolutnie odnaleźć go nie mógł.
W cieśninie tej znajdowała się wielka wieś Muka, z której można było w przeciągu trzech dni dostać się do Waigiou.
Skołatani podróżni odetchnęli.
Na drugi dzień wczesnym rankiem siadł na pokład „prau“ krajowiec pilot, który wskazał wejście do cieśniny. Było ono istotnie tak zamaskowane i tak podobne raczej do małej jakiejś rzeczki, niż do cieśniny morskiej, że nie było najmniejszego dziwu, iż podróżni nie mogli go znaleźć wśród gęstej, podzwrotniczej zieleni. Kanalik ten płynął zakrętami wśród spadzistych skał, a następnie rozszerzył się jakby w jezioro, które jednakże w rzeczywistości było głęboką ze wszystkich stron otoczoną zatoką morską. Widać tu było mnóstwo małych, skalistych wysepek, których dolne części tworzył kamień koralowy. Wszystkie zaś wysepki grzybowatego kształtu pokrywały dziwne zarośla i drzewa, które wystrzelały wysokie wytworne, smukłe, z rozwianemi zielonemi czuprynami. Górzysta okolica była nadzwyczajnie malownicza.
Jednakże i tu trzeba było ciężko pracować, aby się móc posuwać naprzód. Przez cały dzień wszyscy musieli bezustanku wiosłować i upłynęło trzy dni ciężkiej i żmudnej pracy, zanim wreszcie ukazały się domy Muki. Wójt tej wsi dowiedziawszy się w jakiś tajemniczy sposób o przyjeździe białych, wysłał na przyjęcie ich parę łodzi z darami, na które złożyły się owoce i jarzyny. Prócz tego łodzie krajowców pośpieszyły z pomocą załodze „prau“, którą przyholowały do przystani.
Natychmiast po przybyciu do Muki, pan Ciliński wynajął łódź z kilku krajowcami, którzy mieli odszukać jego zagubionych ludzi. Krajowcy ci wrócili po dziesięciu dniach, ale z pustemi rękoma. Pogoda była zła i choć istotnie