wylądowali gdzieś na jakiejś wyspie podobnej do tej, jaką im pan Ciliński opisał, nikogo na niej nie znaleźli. Zrozpaczony uczony obiecał im jeszcze obfitszą nagrodę i kazał im natychmiast udać się na poszukiwanie. Tym razem czekał dwa tygodnie. Ale wreszcie łódź przybyła, triumfalnie wioząc rozbitków, wcale owszem zdrowych, choć trochę osłabionych i wychudzonych. Pokazało się, że przez cały ten miesiąc żyli sobie spokojnie na wyspie, nic nie robiąc, dobrze zaopatrzeni w wodę i żywiąc się korzonkami, rybami, ostrygami i jajami ptasiemi. Chwalili sobie nawet ten przymusowy odpoczynek. Prawda, na obu była tylko jedna para szarawarów i jedna koszula. Kiedy jeden wychodził na polowanie, drugi musiał siedzieć w domu. Ale zrobili sobie chatę, a oprócz tego sporządzili coś w rodzaju rajskich zasłon z palmowych liści.
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.