Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

łudnie od niego, widać było coś w rodzaju zorzy północnej. Noce były jasne i pogodne. Zaś na północnej części nieba, widać było bezustannie migające jakieś błyskawice i lśnienia, zupełnie przypominające zorzę północną.

— To z pewnością następstwa suchego monsunu! — twierdził p. Ciliński.
— Niema się czemu dziwić — odpowiedział Tadzio — takie same lśnienia i błyskawice widać przecie w Zakopanem podczas halnego wiatru w najgorętszych tygodniach lata.
Mieszkańcy Muki żyli w niesłychanej nędzy — jak zwykle w krajach obfitujących w palmy sagowe. Z powodu łatwości uzyskania najniezbędniejszych środków żywności, ani im się śniło nawet o zajmowaniu się hodowlą jarzyn lub owoców. Żyli przeważnie sagiem i rybami, których część sprzedawali, aby móc zato zaopatrzyć się w odrobinę niezbędnej odzieży, ewentualnie tytoniu lub rumu.
Tu miał Tadzio sposobność przyjrzeć się dokładnie uprawie saga i sposobowi przyrządzania go. W przeciągu jednego tygodnia poznał wszystkie możliwe tajemnice.
Palm sagowych było tu mnóstwo. Na każdym kroku widziało się te ogromne drzewa, nie tak wysokie, jak palmy kokosowe, ale zato znacznie większe, a wogóle potężne, od stóp do głów pokryte kosmatemi, olbrzymiemi liśćmi. Ścinano palmy sagowe tuż przed ich zakwitnięciem. Ścięte pnie oczyszczano z liści, poczem zdejmowano z nich pas kory i w ten sposób odkrywano rdzeń barwy, jakby rdzy u dołu pnia, ale białej ku górze i z dość silnemi włóknami, które go przerastały. Rdzeń ten był twardości nieugotowanego jabłka. Przy pomocy pałki, na której końcu osadzony był ostro zakończony kamień ubijano ten miąższ na grubą kaszę. Tę kaszę wrzucano do koryt sporządzonych z liści palmy sagowej i przepłukiwano ją wodą dopóki nie nabrała białego, zlekka tylko zaróżowionego