Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

drugi, dziesiąty Anglik czy Amerykanin mógł w dalekim świecie dojść do czegoś i jeszcze swoim pomóc, to i Polak też to potrafi, no nie? Dlatego uciekłem. Udało mi się wygrać na loterji i to mi na koszta podróży wystarczyło. Nikogo nie naciągnąłem. Nikogo nie skrzywdziłem.
— A nie lepiej to było skończyć gimnazjum, iść potem na uniwersytet i żyć jak porządny człowiek?
— A cóż to? Czy ci, co siedzą zagranicą to nie są porządni ludzie? Choćby pan! Jak ja tak z panem mówię, to zaraz muszę myśleć, że pan tu jest tylko dlatego, że pan coś przeskrobał?
Odpowiedź była tak cięta i niespodziewana, że pan Ciliński się zmieszał.
— No mój chłopcze, nie trzeba tego w ten sposób brać. Co innego ja. Ja jestem profesorem uniwersytetu, przyrodnikiem, badaczem, całe życie marzyłem o tem, by się móc wreszcie do tych krajów dostać, ciułałem grosz do grosza, wreszcie udało mi się uzyskać, jaką taką subwencję, coś się tam odziedziczyło, dostało się zamówienia od paru muzeów, na różne okazy i tak się to jakoś teraz tę taczkę pcha. Ale co innego ty, który puściłeś się daleko w świat nie znając języków, bez środków do życia, nie ukończywszy szkół, zupełnie na niepewne i po dziecinnemu, tylko dlatego, żeś przeczytał Robinsona Cruzoe. Sam zrozumiesz, że to niebardzo mądrze.
— Mądrze, niemądrze — to się dopiero pokaże. Już ja wiem czego chcę i wiem że mogę na swe siły liczyć. Pan może być spokojny, pomocy od nikogo nie potrzebuję i niech pan to wie, że pożyczać też nie będę.
Tu chłopiec odwrócił się od p. Cilińskiego i chciał odejść.
Ale poczciwy profesor zatrzymał go.
— Przepraszam cię bardzo. Ty jesteś Polak i ja jestem Polak, tak cię znowu puścić nie mogę. Pamiętaj sobie,